sobota, 11 stycznia 2014

Prolog

- Dziewczyny, szybciej! Ile mam czekać na ten błyszczyk?! - Zniecierpliwiona Patricia stała przed lustrem w szkolnej toalecie i poprawiała włosy. - Za chwilę kończy się przerwa. I jak ja pójdę do klasy? Tak nago... bez błyszczyka?!
- Oj, spokojnie, spokojnie. Już "pędzimy"! - chórem odpowiedziały Mia i Julie.
- No ja myślę - warknęła Pat.
Z boku wszystkie trzy dziewczyny wyglądały jak klony. Tlenione blond włosy, długie paznokcie, obcisłe topy i baaardzo wysokie szpilki to były ich znaki rozpoznawcze, przez to od razu rzucały się w oczy. Szczerze mówiąc, ten cały image nie był im do niczego potrzebny. Przecież każdy w szkole znał Patricię i jej świtę. Były to najbardziej popularne laski w całym liceum. No i w dodatku najładniejsze. Przynajmniej zdaniem większości chłopaków w promieniu 5km. Żaden nie był w stanie oprzeć się urokowi Patty. Żaden.

***
- Mamo, widziałaś moją deskę?
- Jeszcze Ci mało? - w głosie mamy było słychać wyraźne zdenerwowanie - Stacy, przecież wczoraj stłukłaś sobie kolana! O mało rzepki nie przestawiłaś. Chcesz, żebym kiedyś dostała przez Ciebie zawału? Proszę, skończ z tymi wygłupami na desce.
- Mamusiu - Stacy przymilnie uśmiechnęła się do mamy. - Dobrze wiesz, że ja to kocham i nigdy z tego nie zrezygnuję. Wyobraź sobie - ciągnęła Stacy wyraźnie podekscytowana - że pędzisz po ulicy na desce, wiatr rozwiewa Ci włosy, czujesz jak powietrze obija się o Twoje policzki...
- I nagle wpadasz na barierkę odgradzającą chodnik od ulicy - przerwała z uśmiechem mama.
- To było dawno, więc się nie liczy! - odkrzyknęła dziewczyna.
- Yhy, dawno. Aż całe cztery dni temu.
Stacy wiedziała, że mama przekomarza się z nią, bo się o nią martwi. A martwi się o nią, bo ją kocha. Taka już rola mam - muszą kochać i się martwić. A rolą dzieci jest im tych zmartwień dostarczać. Akurat jeśli chodzi o to ostatnie, Stacy miała niezłe pole do popisu. Odkąd skończyła 6 lat zaczęła jeździć na deskorolce. Skateparki zastępowały jej place zabaw a długie godziny spędzone z instruktorem - koleżanki. Teraz miała 18 lat, chodziła do najlepszego prywatnego liceum w mieście i miała koleżanki. Nie była z nimi zbyt blisko, ale przynajmniej nie siedziała sama w stołówce podczas przerwy na obiad. Nadal lubiła jeździć. Lubiła tę adrenalinę i pozytywną energię, jaką wyzwalał w niej pęd powietrza. Zdarzały jej się wypadki (i to dość często), ale przecież były niegroźne. A mama niepotrzebnie się martwiła.
- Mamo, proszę, widziałaś tę deskę czy nie? Nie chcę spóźnić się do szkoły - błagała Stacy.
- Leży tam, gdzie ją wczoraj zostawiłaś - mama wskazała na róg kuchni. - A tak właściwie to ty nie jesteś już spóźniona? Zobacz, która jest godzina.
- Nie, nie jestem. Dzisiaj mam dopiero na trzecią lekcję - Stacy cmoknęła mamę w policzek i wybiegła z domu, ściskając deskę pod pachą.
- Pięknie. Znowu zapomniała kasku...

***
Po co ja się właściwie zgodziłam na tę szkołę? No po co? Dobra, wiem, przecież to najlepsza szkoła w mieście. A mi zależy na dobrym wykształceniu. Ale z drugiej strony już teraz wiem, że nie będę tam pasować. - Caroline szła do szkoły pogrążona we własnych myślach. Dzisiaj był jej pierwszy dzień w nowej szkole i denerwowała się tym faktem. To przecież całkiem normalne - każdy denerwuje się przed takim wydarzeniem. Ale Carol miała inny problem: to była szkoła prywatna. A ona nie miała pieniędzy. Normalnie nie byłoby jej stać, aby tam chodzić, ale dostała stypendium naukowe za wybitne osiągnięcia edukacyjne. Tylko dzięki temu mogła uczyć się w Oxford University, przed którego drzwiami właśnie stała. Wzięła głęboki oddech i weszła do środka.

***
Przerwa dobiegała końca, kiedy na korytarzu zabrzmiał głos spikera szkolnego klubu radiowęzła: "Drodzy uczniowie Oxford University! Powitajcie gorąco naszą wspaniałą drużynę koszykarzy - The Pringles! Z całego serca życzymy Wam sukcesów w nowym roku szkolnym i kolejnego tytułu Mistrza Stanu!" Po tym komunikacie już nic nie można było usłyszeć. Dookoła rozbrzmiewały bowiem tylko oklaski i dopingujące okrzyki. Koszykarze wbiegli na korytarz w swoich niebieskich, drużynowych bluzach. Wokół nich kręciły się cheerleaderki. Ale tylko przez krótką chwilę, bo nagle szkolne gwiazdy kosza zalała fala uczniów.  Korytarz zaroił się od fanów, wśród których bystry obserwator mógł dostrzec jedynie strzępki niebieskiego materiału. Ktoś z tłumu krzyknął: "Vivat Niall!" i już kapitan Pringlesów był podrzucany pod sufit.

2 komentarze:

  1. dopiero dziś natknęłam się na twojego bloga i sam prolog mi się spodobał idę czytać dalej <3

    OdpowiedzUsuń