czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 7 - Los na loterii


***Harry***
Było późne sobotnie popołudnie. Harry leżał na kanapie i z nudów zmieniał kanały w telewizji. Po chwili odłożył pilota i sięgnął po książkę leżącą na komodzie. Kilka dni temu zaczął czytać „50 twarzy Greya”, ale jeszcze nie skończył. Otworzył w miejscu, gdzie poprzednio przerwał i wyciągnął zakładkę. Rzucił okiem na stronę, ale jego wzrok nigdzie się nie zatrzymał na dłużej. Ponownie włożył zakładkę w to samo miejsce i odłożył książkę. Nie mógł się na niczym skupić. Wciąż myślał o Mii. Martwił się jej stanem zdrowia. Fizycznie miała tylko kilka siniaków i zadrapań, ale psychicznie była w totalnej rozsypce. Nagle zadzwonił telefon.
-Halo, Mia? – odebrał Harry.
-A ten tylko o jednym! – rozległ się w słuchawce głos Louisa.
-A to ty, cześć.
-Tak, to tylko ja. Dzwonię, żeby Ci powiedzieć, że za pół godziny masz być u mnie. Musimy pogadać o turnieju. To już przecież za 3 dni! – wyjaśniał Louis. – No, chyba że masz inne plany, na przykład randkę z Mi…
-Nie! – szybko urwał Harry. – Będę za pół godziny, nara – powiedział i rozłączył się.
Jeszcze tego brakowało, żeby Louis robił mu docinki o Mii. Niedoczekanie!

***Zayn***
-Ja otworzę! – krzyknął Zayn, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. – No, stary, nareszcie! Ile można czekać? Już myślałem, że znowu śpisz i nie przyjdziesz – mówił Zayn, kiedy w drzwiach zobaczył Harrego.
-Wiem, że się spóźniłem, sory – tłumaczył się Styles. – Ale za to zdążyłem kupić mały prowiant – powiedział wyciągając rękę z siatką pełną piwa.
-No i to rozumiem! – Zayn poklepał Harrego po ramieniu. – Właź!
-Ooo, widzę że loczek w końcu dołączył – żartobliwie zauważył Niall. – Lepiej późno niż wcale.
-Zostaw go, on ma inne zajęcia niż najważniejszy turniej kosza w tym semestrze! – kpił Louis.
-Niby co może być ważniejsze od kosza? – szczerze zapytał Horan.
-MIA! – wykrzyknęli Liam, Zayn i Louis.
-Już? Ulżyło? – zapytał Harry. – Czy w końcu możemy przejść do omawiania strategii na turniej?
-Dobra, już dobra, zaczynajmy – zawyrokował Zayn.
-Skoro już zabrałeś głos, to może masz jakiś pomysł, jak mamy to wygrać? – zapytał Liam, wygodniej siadając w fotelu i otwierając puszkę piwa.
-A wyobraź sobie, że mam! – triumfalnie odrzekł Zayn. – Posłuchajcie. – ciągnął. – W kosza gramy dobrze.
-A nawet bardzo dobrze! – poprawił Liam.
-Możesz mi nie przeszkadzać, kiedy ja mam natchnienie? – zgromił go Zayn. Kiedy zauważył, że Payne się wycofał, podjął swoją mowę na nowo. –Na czym to ja… A tak! W kosza gramy dobrze, a nawet bardzo dobrze, jak zauważył kolega. Ale to nam nie wystarczy. Sam warsztat to nie wszystko. Potrzebujemy jakiejś tajnej broni. Musimy znaleźć coś, co znokautuje naszych rywali. Mamy już kilka specjalnych zwodów, trener się o to postarał. Ale teraz chodzi mi o coś dodatkowego. Zapewne zastanawiacie się, co to może być. Nie zamierzam was dalej trzymać w niepewności. Chodzi mi o doping.
-Doping? – kpiąco powtórzył Niall.
-Otóż tak, doping – spokojnie powiedział Zayn.
-Heloł! Ziemia do Zayna! Przecież zawsze na meczach mamy doping! Zapomniałeś, że w naszej szkole istnieje drużyna cheerleaderek? – ciągnął Niall.
-Nie, nie zapomniałem – Zayn był coraz bardziej poirytowany. – Skoro nasz Niall jest taki spostrzegawczy, by zauważyć, że mamy drużynę cheerleaderek, zapewne zauważył również, że ostatnio nie idzie im najlepiej. Cała drużyna się rozpadła, nowe dziewczyny nie dają rady… Myślałem więc o tym, żeby zatrudnić zawodowe cheerleaderki. Znaczy taki, które co roku biorą udział w mistrzostwach stanowych i je wygrywają.
-Zayn ma rację – odezwał się nagle Liam.
-Dziękuję, że chociaż ty doceniasz mój genialny pomysł – Zayn uśmiechnął się do Liama.
-Ale równocześnie też jej nie ma – dodał Payn.
-Tobie już chyba wystarczy – zaśmiał się Louis, zabierając mu piwo. – Jak może mieć rację, ale jej nie mieć?
-Po prostu – spokojnie wyjaśniał Liam. – Ma rację z tym, że potrzebny nam specjalny doping, ale nie ma racji z tym, żeby zatrudniać kogoś z zewnątrz. Pomyślmy o tym racjonalnie: nawet jak zatrudnimy super-hiper-ekstra-najlepsze cheerleaderki na świecie, to i tak nam to nic nie da. One będą profesjonalne w swoich ruchach i skokach, ale nie dodadzą nam energii. Jesteśmy dla nich obcy, ich doping nam nie pomoże. A poza tym, to kto za to zapłaci? Trener? My?
-Dobra, masz to piwo, jednak jesteś trzeźwy – powiedział Louis i oddał Liamowi puszkę.
-No okej, może to nie był do końca dopracowany pomysł, ale masz lepszy, mądralo? – zapytał Zayn.
-A wyobraź sobie, że mam – tajemniczo uśmiechnął się Liam i spokojnie dokończył swoje piwo.

***Stacy***
Stacy wychodziła właśnie ze sklepu, kiedy zderzyła się z czyjąś głową. Uderzenie było na tyle silne, że dziewczyna straciła równowagę i upadła na tyłek.
-Jejku, nic ci nie jest? – usłyszała znajomy głos nad sobą. Nie była jednak w stanie rozpoznać jego właściciela. Kiedy podniosła głowę, zobaczyła nad sobą zatroskaną twarz Caroline ze swojej klasy.
-Nie, nic mi nie jest. – Kiedy Carol nie wyglądała na przekonaną, Stacy dodała: - Serio, wszystko dobrze. Często mi się to zdarza, więc szybko się przyzwyczaiłam. A Tobie nic nie jest?
-Nie, chyba nie – mówiła Carol równocześnie rozcierając zaczerwienione czoło. – Chodź, pomogę ci wstać – dziewczyna podała Stacy rękę.
-O nie! – wykrzyknęła Stacy, kiedy tylko stanęła na nogi. – Zdaje się, że upadłam prosto w psią kupę!
-Serio masz pecha, teraz ci wierzę – Caroline nie kryła rozbawienia. – Gdzie mieszkasz, daleko? Odprowadzę cię. Nie pozwolę spacerować ci po mieście samej z wielką plamą po kupie na spodniach.
-Dzięki, jesteś kochana.
Dziewczyny szły spokojnie całą drogę rozmawiając i serdecznie się śmiejąc. Chociaż nie znały się dobrze, czuły się świetnie w swoim towarzystwie. Nawet nie zauważyły, kiedy znalazły się pod domem Stacy.
-To tutaj, tutaj mieszkam – powiedziała Stace. – Może masz ochotę na herbatę? Zapraszam – z uśmiechem zachęcała Stacy.
-Właściwie to chętnie. I tak nie mam na dzisiaj żadnych planów – odparła Carol i weszła za koleżanką do środka.
Pokój Stacy był przestronny i gustownie urządzony. Wszędzie było dużo różnych przedmiotów i pamiątek, którym z zaciekawieniem i podziwem przyglądała się Caroline. Na ścianach wisiały kolorowe zdjęcia, w kącie stała deskorolka, na biurku niedbale leżały ochraniacze… Ale najbardziej rzucał się w oczy jaskrawo pomarańczowy kask ochronny. Carol z uśmiechem podeszła do niego i wzięła go w dłonie. Z bliska zauważyła napis, jaki na nim widniał: „Uwaga, łamaga!”
-Co to jest? – zaśmiała się Caroline.
-To prezent od mojej mamy. Jak już pewnie sama zauważyłaś, straszna sierota ze mnie. Ciągle na coś wpadam, obijam się, przewracam. Moją mamę bardzo to niepokoi, dlatego dała mi ten kask. I dodała do niego ten napis, bo dobrze wie, że nigdy z własnej woli nie założyłabym ochronnego kasku na głowę. Ale ze śmiesznym napisem to co innego. Teraz nie traktuję tego jako ochrony mojej głowy, ale jako stylowy dodatek.
-Rozumiem, o co ci chodzi. I jestem tego samego zdania – pochwaliła Carol.
-Dobra, dobra. Bądź już cicho i siadaj, herbata czeka.
Caroline posłusznie usiadła we wskazanym przez Stacy miejscu i dodała cukru do szklanki. Już podnosiła ją do ust, kiedy zadzwonił jej telefon. Szybko wyciągnęła go z kieszeni i zamarła.
-Co się stało? Kto dzwoni? – pytała Stace.
-To Liam.

***Caroline***
-Cześć ślicznotko! – zaczął rozmowę Liam. – Mam dla Ciebie propozycję.
-Tak.. słucham.. – nieśmiało powiedziała Carol.
-Co powiesz na weekend w Nowym Jorku?
-Co takiego?! – Carol nie wierzyła własnym uszom.
-To co słyszałaś. Za dwa tygodnie mamy z chłopakami poważny turniej w Nowym Jorku. Chcemy, żebyś tam pojechała z nami.
-Ale jak to? Dlaczego ja? – ciągle pytała Caroline.
-Potrzebny nam ktoś, kto stworzy nam najlepszy doping na świecie. A z twoim talentem tanecznym… Sama rozumiesz. Grzechem byłoby cię nie wykorzystać! – ekscytował się Liam. –Jakkolwiek by to nie zabrzmiało – dodał po chwili, rozumiejąc znaczenie ostatniego zdania.
-Ale ja nie wiem, ja się chyba nie nadaję…
-Przestań marudzić i zbieraj ekipę. Szczegóły omówimy w szkole. I nie chcę słyszeć żadnych wykrętów! Buziaki, piękna! – Liam zakończył rozmowę, zanim Carol zdążyła zareagować.
Kiedy odłożyła telefon, Stacy od razu chciała wiedzieć, o czym rozmawiała z Paynem.
-Co on chciał? – zapytała. – Wyglądasz, jakbyś wygrała los na loterii.
-Bo chyba wygrałam. – Caroline nadal była oszołomiona. –A ty skreśliłaś te same liczby co ja. Wygląda na to, Stace, że jedziemy do Nowego Jorku.

sobota, 8 lutego 2014

Bajka o złej (i niemądrej!) śwince

TEN POST NIE JEST ZWIĄZANY Z DOTYCHCZASOWĄ HISTORIĄ POWSTAJĄCĄ NA TYM BLOGU. ALE ZACHĘCAM DO PRZECZYTANIA. POTRAKTUJCIE TO JAKO MAŁĄ LEKCJĘ ŻYCIA :)

Dawno, dawno temu żyła sobie pewna dziewczynka. Dajmy jej na imię Psotka. Psotka była bardzo mądrą i uzdolnioną dziewczynką. Ponieważ miała duży talent literacki, pewnego dnia postanowiła założyć bloga. Mimo że to był początek jej blogerskiego życia, historie, które pisała cieszyły się dużą popularnością. Podobały się do tego stopnia, że jedna brzydka świnka, dajmy jej na imię Wiktoria, postanowiła ukraść jej tożsamość. Było to łatwe, bo Psotka była bardzo skromna i nie przyznawała się do swojego sukcesu. Wolała, żeby wszystko pozostało anonimowe. Takie postępowanie wykorzystała świnka Wiktoria. Na pewnej stronie internetowej podawała linka do bloga Psotki, chwaląc się, że to jej dzieło. Psotka nic na to nie powiedziała. Bo Psotka była mądrą dziewczynką. Jeśli śwince Wiktorii tak zależy na rozgłosie i pochlebstwach, niech sobie świnka Wiktoria tak mówi. Ale przecież wszyscy wiedzą, że świnka Wiktoria nie mogłaby pisać takich mądrych rzeczy. Tylko Psotka umie pisać mądrze. Bo Psotka jest mądra, a świnka Wiktoria ma bardzo mały rozumek. I niech świnka Wiktoria wie, że to nieładnie kraść innym tożsamość i rościć (czy świnka Wiktoria zna takie trudne słowa? ;o) sobie prawa do cudzego bloga. O!