***Harry***
Było późne
sobotnie popołudnie. Harry leżał na kanapie i z nudów zmieniał kanały w
telewizji. Po chwili odłożył pilota i sięgnął po książkę leżącą na komodzie.
Kilka dni temu zaczął czytać „50 twarzy Greya”, ale jeszcze nie skończył.
Otworzył w miejscu, gdzie poprzednio przerwał i wyciągnął zakładkę. Rzucił
okiem na stronę, ale jego wzrok nigdzie się nie zatrzymał na dłużej. Ponownie
włożył zakładkę w to samo miejsce i odłożył książkę. Nie mógł się na niczym
skupić. Wciąż myślał o Mii. Martwił się jej stanem zdrowia. Fizycznie miała
tylko kilka siniaków i zadrapań, ale psychicznie była w totalnej rozsypce.
Nagle zadzwonił telefon.
-Halo, Mia?
– odebrał Harry.
-A ten tylko
o jednym! – rozległ się w słuchawce głos Louisa.
-A to ty,
cześć.
-Tak, to
tylko ja. Dzwonię, żeby Ci powiedzieć, że za pół godziny masz być u mnie.
Musimy pogadać o turnieju. To już przecież za 3 dni! – wyjaśniał Louis. – No,
chyba że masz inne plany, na przykład randkę z Mi…
-Nie! –
szybko urwał Harry. – Będę za pół godziny, nara – powiedział i rozłączył się.
Jeszcze tego
brakowało, żeby Louis robił mu docinki o Mii. Niedoczekanie!
***Zayn***
-Ja otworzę!
– krzyknął Zayn, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. – No, stary, nareszcie!
Ile można czekać? Już myślałem, że znowu śpisz i nie przyjdziesz – mówił Zayn,
kiedy w drzwiach zobaczył Harrego.
-Wiem, że
się spóźniłem, sory – tłumaczył się Styles. – Ale za to zdążyłem kupić mały
prowiant – powiedział wyciągając rękę z siatką pełną piwa.
-No i to
rozumiem! – Zayn poklepał Harrego po ramieniu. – Właź!
-Ooo, widzę
że loczek w końcu dołączył – żartobliwie zauważył Niall. – Lepiej późno niż
wcale.
-Zostaw go,
on ma inne zajęcia niż najważniejszy turniej kosza w tym semestrze! – kpił
Louis.
-Niby co
może być ważniejsze od kosza? – szczerze zapytał Horan.
-MIA! –
wykrzyknęli Liam, Zayn i Louis.
-Już?
Ulżyło? – zapytał Harry. – Czy w końcu możemy przejść do omawiania strategii na
turniej?
-Dobra, już
dobra, zaczynajmy – zawyrokował Zayn.
-Skoro już
zabrałeś głos, to może masz jakiś pomysł, jak mamy to wygrać? – zapytał Liam,
wygodniej siadając w fotelu i otwierając puszkę piwa.
-A wyobraź
sobie, że mam! – triumfalnie odrzekł Zayn. – Posłuchajcie. – ciągnął. – W kosza
gramy dobrze.
-A nawet
bardzo dobrze! – poprawił Liam.
-Możesz mi
nie przeszkadzać, kiedy ja mam natchnienie? – zgromił go Zayn. Kiedy zauważył,
że Payne się wycofał, podjął swoją mowę na nowo. –Na czym to ja… A tak! W kosza
gramy dobrze, a nawet bardzo dobrze, jak zauważył kolega. Ale to nam nie
wystarczy. Sam warsztat to nie wszystko. Potrzebujemy jakiejś tajnej broni.
Musimy znaleźć coś, co znokautuje naszych rywali. Mamy już kilka specjalnych
zwodów, trener się o to postarał. Ale teraz chodzi mi o coś dodatkowego.
Zapewne zastanawiacie się, co to może być. Nie zamierzam was dalej trzymać w
niepewności. Chodzi mi o doping.
-Doping? –
kpiąco powtórzył Niall.
-Otóż tak,
doping – spokojnie powiedział Zayn.
-Heloł!
Ziemia do Zayna! Przecież zawsze na meczach mamy doping! Zapomniałeś, że w
naszej szkole istnieje drużyna cheerleaderek? – ciągnął Niall.
-Nie, nie
zapomniałem – Zayn był coraz bardziej poirytowany. – Skoro nasz Niall jest taki
spostrzegawczy, by zauważyć, że mamy drużynę cheerleaderek, zapewne zauważył
również, że ostatnio nie idzie im najlepiej. Cała drużyna się rozpadła, nowe
dziewczyny nie dają rady… Myślałem więc o tym, żeby zatrudnić zawodowe
cheerleaderki. Znaczy taki, które co roku biorą udział w mistrzostwach
stanowych i je wygrywają.
-Zayn ma
rację – odezwał się nagle Liam.
-Dziękuję,
że chociaż ty doceniasz mój genialny pomysł – Zayn uśmiechnął się do Liama.
-Ale
równocześnie też jej nie ma – dodał Payn.
-Tobie już
chyba wystarczy – zaśmiał się Louis, zabierając mu piwo. – Jak może mieć rację,
ale jej nie mieć?
-Po prostu –
spokojnie wyjaśniał Liam. – Ma rację z tym, że potrzebny nam specjalny doping,
ale nie ma racji z tym, żeby zatrudniać kogoś z zewnątrz. Pomyślmy o tym
racjonalnie: nawet jak zatrudnimy super-hiper-ekstra-najlepsze cheerleaderki na
świecie, to i tak nam to nic nie da. One będą profesjonalne w swoich ruchach i
skokach, ale nie dodadzą nam energii. Jesteśmy dla nich obcy, ich doping nam
nie pomoże. A poza tym, to kto za to zapłaci? Trener? My?
-Dobra, masz
to piwo, jednak jesteś trzeźwy – powiedział Louis i oddał Liamowi puszkę.
-No okej,
może to nie był do końca dopracowany pomysł, ale masz lepszy, mądralo? –
zapytał Zayn.
-A wyobraź
sobie, że mam – tajemniczo uśmiechnął się Liam i spokojnie dokończył swoje
piwo.
***Stacy***
Stacy
wychodziła właśnie ze sklepu, kiedy zderzyła się z czyjąś głową. Uderzenie było
na tyle silne, że dziewczyna straciła równowagę i upadła na tyłek.
-Jejku, nic
ci nie jest? – usłyszała znajomy głos nad sobą. Nie była jednak w stanie
rozpoznać jego właściciela. Kiedy podniosła głowę, zobaczyła nad sobą
zatroskaną twarz Caroline ze swojej klasy.
-Nie, nic mi
nie jest. – Kiedy Carol nie wyglądała na przekonaną, Stacy dodała: - Serio,
wszystko dobrze. Często mi się to zdarza, więc szybko się przyzwyczaiłam. A
Tobie nic nie jest?
-Nie, chyba
nie – mówiła Carol równocześnie rozcierając zaczerwienione czoło. – Chodź,
pomogę ci wstać – dziewczyna podała Stacy rękę.
-O nie! –
wykrzyknęła Stacy, kiedy tylko stanęła na nogi. – Zdaje się, że upadłam prosto
w psią kupę!
-Serio masz
pecha, teraz ci wierzę – Caroline nie kryła rozbawienia. – Gdzie mieszkasz,
daleko? Odprowadzę cię. Nie pozwolę spacerować ci po mieście samej z wielką
plamą po kupie na spodniach.
-Dzięki,
jesteś kochana.
Dziewczyny
szły spokojnie całą drogę rozmawiając i serdecznie się śmiejąc. Chociaż nie
znały się dobrze, czuły się świetnie w swoim towarzystwie. Nawet nie zauważyły,
kiedy znalazły się pod domem Stacy.
-To tutaj,
tutaj mieszkam – powiedziała Stace. – Może masz ochotę na herbatę? Zapraszam –
z uśmiechem zachęcała Stacy.
-Właściwie
to chętnie. I tak nie mam na dzisiaj żadnych planów – odparła Carol i weszła za
koleżanką do środka.
Pokój Stacy
był przestronny i gustownie urządzony. Wszędzie było dużo różnych przedmiotów i
pamiątek, którym z zaciekawieniem i podziwem przyglądała się Caroline. Na
ścianach wisiały kolorowe zdjęcia, w kącie stała deskorolka, na biurku niedbale
leżały ochraniacze… Ale najbardziej rzucał się w oczy jaskrawo pomarańczowy
kask ochronny. Carol z uśmiechem podeszła do niego i wzięła go w dłonie. Z
bliska zauważyła napis, jaki na nim widniał: „Uwaga, łamaga!”
-Co to jest?
– zaśmiała się Caroline.
-To prezent
od mojej mamy. Jak już pewnie sama zauważyłaś, straszna sierota ze mnie. Ciągle
na coś wpadam, obijam się, przewracam. Moją mamę bardzo to niepokoi, dlatego
dała mi ten kask. I dodała do niego ten napis, bo dobrze wie, że nigdy z
własnej woli nie założyłabym ochronnego kasku na głowę. Ale ze śmiesznym
napisem to co innego. Teraz nie traktuję tego jako ochrony mojej głowy, ale
jako stylowy dodatek.
-Rozumiem, o
co ci chodzi. I jestem tego samego zdania – pochwaliła Carol.
-Dobra,
dobra. Bądź już cicho i siadaj, herbata czeka.
Caroline
posłusznie usiadła we wskazanym przez Stacy miejscu i dodała cukru do szklanki.
Już podnosiła ją do ust, kiedy zadzwonił jej telefon. Szybko wyciągnęła go z
kieszeni i zamarła.
-Co się
stało? Kto dzwoni? – pytała Stace.
-To Liam.
***Caroline***
-Cześć
ślicznotko! – zaczął rozmowę Liam. – Mam dla Ciebie propozycję.
-Tak..
słucham.. – nieśmiało powiedziała Carol.
-Co powiesz
na weekend w Nowym Jorku?
-Co
takiego?! – Carol nie wierzyła własnym uszom.
-To co
słyszałaś. Za dwa tygodnie mamy z chłopakami poważny turniej w Nowym Jorku.
Chcemy, żebyś tam pojechała z nami.
-Ale jak to?
Dlaczego ja? – ciągle pytała Caroline.
-Potrzebny
nam ktoś, kto stworzy nam najlepszy doping na świecie. A z twoim talentem
tanecznym… Sama rozumiesz. Grzechem byłoby cię nie wykorzystać! – ekscytował
się Liam. –Jakkolwiek by to nie zabrzmiało – dodał po chwili, rozumiejąc
znaczenie ostatniego zdania.
-Ale ja nie
wiem, ja się chyba nie nadaję…
-Przestań
marudzić i zbieraj ekipę. Szczegóły omówimy w szkole. I nie chcę słyszeć
żadnych wykrętów! Buziaki, piękna! – Liam zakończył rozmowę, zanim Carol
zdążyła zareagować.
Kiedy
odłożyła telefon, Stacy od razu chciała wiedzieć, o czym rozmawiała z Paynem.
-Co on
chciał? – zapytała. – Wyglądasz, jakbyś wygrała los na loterii.
-Bo chyba
wygrałam. – Caroline nadal była oszołomiona. –A ty skreśliłaś te same liczby co
ja. Wygląda na to, Stace, że jedziemy do Nowego Jorku.